Ta chwila.
Ta niezastąpiona chwila, w której można o wszystkim pomyśleć.
O wszystkim. Na pewno każdy ją zna.
Ta chwila tuż przed zaśnięciem. To moment, kiedy możemy się
zastanowić o co tak naprawdę w tym wszystkim chodzi (mam oczywiście na myśli
życie). Noc to też czas, w którym wpadają nam do głowy najlepsze pomysły. Kiedy
to wyobrażamy sobie rzeczy, wyznaczamy sobie cele, które są przez tą chwilę
bardzo realne, takie bliskie i sensowne. Przysięgamy sobie wtedy ,,Tak zrobię!’’.
A rano? No cóż rano uświadamiamy sobie, że nasze plany są
nieosiągalne. Zaczynamy patrzeć na to od tej racjonalnej strony, która to z
dziwnych przyczyn wieczorem zanika. Nasze pomysły nie wydają nam się wtedy już
tak genialne.
Ale właśnie wtedy, w nocy, kiedy wszędzie, gdzie okiem (lub
uchem) sięgnąć spotykamy się z ciszą i spokojem wydają się idealne. Noc to coś magicznego, innego, niezbadanego.
Moment, w którym wydaje nam się, że wszystko możemy. Że damy radę. Czujemy się
o wiele silniejsi, mądrzejsi, atrakcyjniejsi… Docenieni.
Dlatego ja nigdy nie chcę zasnąć. Staram się jak mogę. Bo
zdaję sobie sprawę, że przyjdzie ranek. Znowu. I wszystkie moje genialne plany
odejdą. Znikną bezpowrotnie, by wieczorem powróciły w udoskonalonych wersjach…
Które następnego ranka znów zranię, nie pozwalając im wcielić się w życie.